Forum Opowiadania o Wszystkim
Opowiadnia o Wszystkim
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Ich powietrze. 3.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Opowiadania o Wszystkim Strona Główna -> Opowiadania Wieloczęściowe
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
helcia.
Nowy pisarz



Dołączył: 27 Gru 2007
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: hrubieszów.

PostWysłany: Pon 13:02, 31 Gru 2007    Temat postu: Ich powietrze. 3.

Opowiadanie, które publikuje na blogach, do którego mam słabość. I nie zraźcie się, że pierwsze części są krótkie- potem to nadrabiam. Wesoly


Park wydawał się o tej porze jakby opuszczony. Żadnych głosów, chichotów, żadnych pokrzykiwań. Anne usiadła na trawie i podciągnęła nogi pod brodę; nadeszła ulubiona pora jej dnia- oglądanie świata, ludzi, którzy wracali z pracy albo ze szkół, małych dzieci biegających z kolorowymi lizakami w małych dłoniach. Oparła się wygodnie o drzewo i przymknęła oczy. Była zmęczona, w nocy nie mogła spać, jakiś koszmar nie dawał jej spokoju. Prawie zasypiała, kiedy poczuła, że ktoś koło niej siada.
- Cześć- powiedział wesoło czarnowłosy chłopak.
- Czego chcesz?- warknęła, patrząc na niego wilkiem. Jakaś dziewczynka z plecakiem przebiegła koło nich, śmiejąc się radośnie. Za nią biegł chłopczyk, pewnie brat, albo kolega z klasy.
- Przywitać się po prostu. Zauważyłem, że przychodzisz tu często, ba, przychodzisz tu codziennie. Tak samo jak ja- uśmiechnął się. Miał bardzo łagodne rysy twarzy i piękne, czekoladowe oczy. Można by się w nich utopić, pomyślała, ale za chwilę inna myśl ją spłoszyła. Co on sobie myśli? Podchodzi do mnie, wita się, jakbyśmy się znali, a teraz próbuje mi wmówić, że mamy dużo wspólnego. Z choinki się urwał, czy co?
- To fajnie, ale nie mam ochoty na rozmowę z nieznanym facetem.
- Ale ja nie mam złych zamiarów!
- Nie szkodzi- odpowiedziała już łagodniej. W końcu, co jej ten biedny chłopak zrobił? Jedyne, co mogła mu zarzucić, to jego płeć, a na to wpływu nie miał. Jednak nic nie zmienia faktów, że nienawidzi wszystkich mężczyzn pod słońcem. Dlaczego dla takiego jednego czekoladowookiego bruneta ma zmieniać swoje zasady?
- Okej, skoro tak, to cześć- powiedział lekko urażony i odszedł. Siedząc kilka ławek dalej, ciągle obserwował jasnowłosą dziewczynę. Zaintrygowała go i nie mógł zrozumieć dlaczego ta niska blondyneczka w dżinsach i żółtej koszulce tak zawładnęła jego myślami. Ale tego nawet nie wiedział Bóg, jeżeli w ogóle istnieje.


Kolejne dni mijały prawie identycznie. Ann szła powolnym krokiem do szkoły, a potem z plecakiem na ramieniu wędrowała do parku, gdzie opuszczały ją wszystkie złości, wszystkie smutki i absolutnie wszystkie dręczące myśli. A tam, na zielonej, parkowej ławce zawsze siedział on i obserwował jak siada na trawie i patrzy, patrzy, patrzy. Ona wciąż patrzyła, on wciąż patrzył. Ona na świat, on na nią. I patrzyli tak razem, kilka metrów od siebie.
Jednego dnia Anne nie przyszła do parku. Ostre przeziębienie kazało jej zostać w domu. A on siedział tam do wieczora i czekał na tą śmieszną blondyneczkę, nie mogąc pozbyć się myśli, że jeśli następnego dnia dziewczyna się pojawi, to znowu spróbuje z nią porozmawiać. Bo co by było, gdyby już więcej nie przyszła, a on by nawet nie dowiedział się jak miała na imię? Musi chociaż tego się dowiedzieć.

- Nie siedź na oknie, na pewno tam trochę wieje. Tak bardzo chce ci się siedzieć w domu, nie chodzić do szkoły?- spytała mama Ann, podchodząc do szafki i układając w niej świeże ubrania. Uśmiechnęła się lekko do córki.
- Nie wieje tutaj wcale, a chociaż patrzeć na ludzi mogę. Chociaż to nie to samo, co w parku... Ale trudno, wytrzymam te kilka dni- powiedziała blondynka, obserwując małą rudowłosą dziewczynkę, która bardzo wysoko się huśtała, śmiejąc wesoło. Kochała obserwować dzieci, one były takie... niewinne i nieświadome. Często wiele doświadczają, ale zawsze mają nadzieję, że będzie lepiej. To chyba nawet nie nadzieje, to PEWNOŚĆ, która pozwalała im się cieszyć z małego szczegółu, takiego jak słońce na niebie.
- Chodź, pomożesz mi robić obiad.
- Dobrze, mamo- powiedziała, zeskakując zgrabnie z parapetu. Poprawiła zielony szlafrok i podreptała za swoją rodzicielką do kuchni.
Pomimo tego, że nie lubiła gotować, kuchnia kojarzyła jej się z czymś pięknym; z rodzinnymi obiadami, kiedy jeszcze było ich w domu czwórka, rozmowy z ojcem, wygłupy z bratem. Czasami jeszcze miała okazję bić się z nim na wielkie bułki, ale to już nie było to samo, bo zdarzało się tylko raz w roku, kiedy Martin przyjeżdża do domu na święta. Ann uwielbia te chwilę, kiedy siedzą w kuchni i wspominają, i wygłupiają się, a mama jest wtedy taka szczęśliwa, patrząc na swoje dzieci. A ona kocha, kiedy mama jest szczęśliwa, wtedy tak pięknie się uśmiecha.
Mama przygotowywała mięso, a Ann kroiła w maleńkie kosteczki marchewkę; z uśmiechem patrzyła na mamę, nucącą coś sobie pod nosem. I wtedy przez kuchenne okno zobaczyła tego samego czarnowłosego chłopaka, który usiadł koło niej w parku, a potem każdego dnia obserwował ją. Zawsze czuła jego wzrok, na początku ją krępował, potem przywykła. Chyba nie umiałabym już tak siedzieć na tej trawie bez jego wzroku obserwującego każdy mój gest,pomyślała z przerażeniem.
Szedł wolno z opuszczoną głową. Anne pomyślała, że to może dlatego, że dzisiaj nie miał na kogo patrzeć i zaraz się za tą myśl zganiła- jak to nie miał na kogo, bo to mało ludzi w parku siedzi?!
I nie wiedziała, co to za licho kazało jej pobiec do jej pokoju, otworzyć drzwi balkonowe i w samym szlafroku stanąć na zimnej podłodze balkonu. Patrzyła na niego ciągle, tak jak on na nią w parku. I chciała, żeby teraz się odwrócił i ją zobaczył. Ale kiedy jej pragnienie się spełniło, odwróciła się szybko i wbiegła do domu.
Przecież to nic nie znaczyło, powtarzała sobie, wchodząc do kuchni. Tylko dlaczego ja zachowuję się wariatka?!


Ostatnio zmieniony przez helcia. dnia Sob 12:27, 05 Sty 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vanilla
Moderator



Dołączył: 28 Lip 2007
Posty: 654
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sweet Home Alabama.

PostWysłany: Pon 13:27, 31 Gru 2007    Temat postu:

Cytat:
mój gest,pomyślała

spacja.

wiesz, naprawdę bardzo sie ucieszyłam jak zauważyłam, że dodałaś do wieloczęściówek swoje opowiadanie. brakowało mi czegoś do poczytania, a tu natrafiła mi się taka wyśmienita okazja.

ja chyba jestem fanką twoich opowiadań! tworzysz takie barwne postacie, tajemnicze, ciekawe i naprawdę wyjątkowe... czytałam już tą część kiedyś, prawda?

może nie dostaniesz tutaj wielu komentarzy, ale mimo wszystko dodawaj tutaj to opowiadanie dalej, bo ja zawsze chętnie przyjdę : )


Ostatnio zmieniony przez Vanilla dnia Pon 13:59, 31 Gru 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
helcia.
Nowy pisarz



Dołączył: 27 Gru 2007
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: hrubieszów.

PostWysłany: Śro 16:56, 02 Sty 2008    Temat postu:

ODCINEK 2.

The future's in the air,
I can feel everywhere,
Blowing with the wind of change...*


Leżał nieruchomo na łóżku i wpatrywał się w sufit. Z głośników wieży płynęły delikatne dźwięki gitary i głos Klausa z zespołu Scorpions. Ta muzyka zwykle go uspokajała, kazała czekać; przecież jeżeli coś ma nastąpić to nastąpi i tak, nie musimy wcale brać w tym świadomego udziału. Jednak teraz Bill czuł, że tym razem jest inaczej. Musiał coś zrobić, postarać się choć raz samemu zawalczyć o swój los. Bo gdyby nawet przegrał i tak stanie się to, co ma się stać. Ale jeszcze nie wiedział, co to będzie.
Do pokoju wszedł jego brat, trzymając w ręku kilka płyt.
- A pukać to mamusia nie nauczyła?- spytał spokojnie Bill, siadając na łóżku i patrząc pytająco na brata i płyty w jego dłoni. - Co chcesz?
- Płyty przyniosłem- uśmiechnął się dredziarz. - W sumie, to czuję sie jak ich właściciel, bo przez dwa lata przeleżały za moim biurkiem. No, ale w końcu je odnalazłem, więc zwracam.
- Ta, dzięki- mruknął brunet, zabierając od niego płyty.
- Gadałem z Andreasem, robi dzisiaj jakąś małą imprezę, idziemy, nie? Dawno gdzieś razem wychodziliśmy. Wiesz, musimy nadrobić zaległości- mrugnął do niego łobuzersko. Lepiej nie myśleć jak te zaległości zamierzał nadrobić...
- Nie wątpie, że to zrobisz. Ale beze mnie. Muszę coś załatwić- powiedział, kładąc się z powrotem na łóżku. Po chwili łóżku ugięło się lekko, kiedy Tom usiadł koło brata.
- Znowu park, tak?- westchnął głośno. - Zawsze potrafiłeś tam siedzieć godzinami, ale teraz spędzasz tam każdą chwilę. A właśnie, dlaczegóż to pan Bill postanowił dzisiaj zostać w domu?
- Bo jej tam...- zaczął szybko i umilkł speszony swoim długim jęzorem. - Bo jest zimno.
Tom wyjrzał przez okno. Słońce przedzierało się przez gromadę chmur i ogrzewało Loitsche; tegoroczna wiosna należała raczej do tych ciepłych, ogrzewanych słońcem, a nie płomieniem w kominkach.
- Nie wydaje mi się- uśmiechnął się szeroko. - Jej, czyli kogo? Chłopie, opowiadaj mi, bo nawet nie wiem, co się dzieje w serduchu mojego brata!
Bill nabrał głęboko powietrza i podniósł się lekko, opierając na łokciach, żeby móc patrzeć na brata.
- Jej, czyli niskiej blondynce z czerwonym plecakiem, która prosto ze szkoły idzie do parku i siedzi tam do wieczora, obserwując ludzi. A ją obserwuję ja. Kiedyś do niej zagadałem, ale ona mnie zwyczajnie spławiła. Pewnie myślała, że to kolejny wybryk natury, podobny do ciebie- uśmiechnął się z lekką ironią do Toma, który przewrócił zabawnie oczami.
- Jak ma na imię?
- I to jest właśnie ta sprawa, którą muszę załatwić. Dowiedzieć się, jak ma na imię.
- No, to trzymam kciuki, bo widzę, że nieźle się wkopałeś- zaśmiał się dredziarz i po chwili już go nie było.




Anne ubrała się ciepło, owinęła kolorowym szalikiem i po cichu, tak, żeby nie zbudzić mamy, wyszła z domu. Pewnie nie otrzymałaby zgody na wieczorne wyjście, ale cały dzień spędzony w domu doprowadził dziewczynę do wariacji. Uwielbiała swój dom, ale bardziej od tego wszystkiego uwielbiała obserwować ludzi i siedzieć na trawie w pobliskim parku. Nie ulegało wątpliwości, że to właśnie to przesiadywanie w parku jest przyczyną jej ostatnich chorób. Coraz częściej musiała zostawać w domu i siedzieć pod kołdrą. I coraz częściej wymykała się z domu, żeby choć parę godzin spędzić w swoim ulubionym miejscu.
Tym razem to ona pierwsza go zobaczyła. Siedział na ławce i pisał coś w zeszycie. Był bardzo skupiony, bo nie zauważył, jak podchodziła coraz bliżej niego. A może po prostu myślał, że to ktoś wraca z pracy i przechodzi przez park? Kiedy usiadła na ławce, podniósł wzrok z nad kartki.
Z ust wyrwał mu się jakiś nieartykułowany odgłos, a oczy powiększyły się w wyrazie zaskoczenia. Ale po chwili uśmiechnął się szeroko.
- Przestraszyłaś mnie.
- Przepraszam, nie chciałam.
Czuła się dziwnie. W brzuchu coś jej śmiesznie wibrowało, a w głowie miała pustkę. Chciała rozpocząć rozmowę, ale zupełnie nie wiedziała, jak ma sie do tego zabrać, o czym mówić. Patrzyła przed siebie i zastanawiała się, skąd ona się tu właściwie wzięła? Po co podeszła? Przecież chciała, żeby ją obserwował, a teraz tego nie robił. Teraz obserwował razem z nią.
- Zimno- powiedział sucho, tak, jakby po prostu chciał tym jednym słowem przerwać milczenie.
- Trochę.
Siedzieli tak godzinę, czasami mówiąc kilka słów ("Ciekawe, co ta dziewczynka robi o takiej porze w parku", "Właśnie", "Przydałby się kubek gorącej czekolady", " O tak..."). W końcu dziewczyna podniosła się z ławki i powiedziała cicho.
- Pójdę już.
- Odprowadzę cię- powiedział, szybko wstając.
Szli w odległości kilku metrów od siebie; on po chodniku, ona po krawężniku, oboje lekko się uśmiechali, jakby spotkało ich coś miłego. W końcu doszli do jej bloku.
- No, to cześć- powiedziała łagodnie i położyła dłoń na klamce drzwi. Kiedy prawie była już w klatce, poczuła delikatny uścisk na nadgarstku.
- Poczekaj...- szepnął, patrząc jej w oczy. - Jak... jak masz na imię?
- Anne. A ty?
- Bill.




Kiedy Bill był już w domu, usiadł na podłodze i uśmiechnął się. Ona była dziwnie niesamowita; nawet milczenie z nią było cholernie przyjemne. Siedziała tam, na tej ławce, w tych swoich dżinsach, w tym swoim kolorowym swetrze, który wystawał spod kurtki, owinięta tym swoim grubym szalikiem i sprawiała, że chciał skakać do góry, śmiać się. Rozpierała go energia.
Wstał szybko i zbiegł na dół. Założył buty i bluzę.
- Gdzie idziesz? Jest późno.- W drzwiach przedpokoju stanęła szczupła, wysoka blondynka, patrząca na niego z niepokojem.
- Idę do Andreasa, muszę powiedzieć coś Tomowi. Nie martw się, mamo, pa- uśmiechnął się i cmoknął mamę w policzek.


Nie musiał nawet wchodzić do domu przyjaciela, żeby spotkać brata. Tom siedział na ławce przed domem rozmawiając z jakąś ładną brunetką.
- Tom, muszę ci coś powiedzieć- powiedział, klepiąc go po ramieniu. Dredziarz spojrzał na niego zdziwiony.
- Sorry, muszę porozmawiać z moim klonem- uśmiechnął sie do dziewczyny, a kiedy odeszli już z Billem parę kroków dalej, odezwał się, obserwując brata uważnie. Widzę, że sprawy się załatwiły, to twoje spojrzenie dużo mówi. No, opowiadaj.
- Ona jest cudowna, chociaż prawie nic nie mówiliśmy, czuję, że jesteśmy do siebie strasznie podobni. I w ogóle! Ona jest... Jezu, nie umiem jej opisać!- mówił podniecony Czarnowłosy.
- No, ale dowiedziałeś się jak ma na imię?- Bill kiwnął głową. - No mów!
- Ann. Ann...

Położyła na komodzie ubrania i wskoczyła do łóżka. Nakryła się pod sam nos i próbowała zasnąć, ale ciągle przypominała sobie tego chłopaka z parku, Billa. I ciągle czuła ten dotyk palców na nadgarstku. Nie wiedziała, co ma o nim sądzić, ale nie spotkała jeszcze takiego chłopaka. Tylko jakiego? Jaki on właściwie był? Chyba jeszcze nie wiedziała, ale miała nadzieję, że niedługo będzie mogła poznać go bliżej.
I te jego czekoladowe oczy..., pomyślała i po chwili zasnęła.



*The Scorpions, Wind of change.


Za ewentualne błędy- przepraszam.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vanilla
Moderator



Dołączył: 28 Lip 2007
Posty: 654
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sweet Home Alabama.

PostWysłany: Śro 20:37, 02 Sty 2008    Temat postu:

Cytat:
odezwał się, obserwując brata uważnie. Widzę, że sprawy się załatwiły, to twoje spojrzenie dużo mówi. No, opowiadaj.

tutaj połknęłaś chyba myślniczek w wypowiedzi Toma.

tak, tak. czytałam to. u ciebie na blogu, hm? cieszę się, że to tutaj wstawiłaś, bo blog gdzieś mi się zawieruszył.

podobało mi się. to niemożliwe żeby mi się nie podobało. zawsze pisałaś i jak widać nadal piszesz z taką duszą. każde twoje opowiadanie miało właśnie to coś, co potrafi nam dać tylko helcia. to coś to taka magia. ahh.

i jestem cholernie ciekawa jak to się wszystko potoczy!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
helcia.
Nowy pisarz



Dołączył: 27 Gru 2007
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: hrubieszów.

PostWysłany: Sob 12:26, 05 Sty 2008    Temat postu:

Ostatnia część, którą publikowałam.


Odcinek 3.

Promienie słońca przedzierały się przez zielone zasłonki i oświetlały okrągłą twarz dziewczyny; jasne loki ułożyły się wygodnie koło niej na poduszce, a usta rozciągały się w sennym uśmiechu. Parę minut jeszcze leżała tak, udając, że dalej śpi, a mama śpiewająca pod prysznicem wcale jej nie przeszkadza w śnie.
- Dobra, niech ci będzie- sapnęła i rozchyliła powieki, podnosząc się do pozycji siedzącej. Rozejrzała się po pokoju i szybko narzuciła na siebie szlafrok. Podreptała do kuchni, przecierając leniwie oczy.
- O, wstałaś już?- uśmiechnęła się jej matka, wychodząc z łazienki.
- To nic, że twój śpiew o świcie mnie zbudził, śpiewaj dalej, może zbudzisz kogoś jeszcze- mruknęła kpiąco. Po chwili zaśmiały się obie i ruszyły do kuchni, by zrobić śniadanie.

Wyszła z domu z uśmiechem na ustach. Zeskakiwała schodek po schodku, aż wreszcie stanęła pod blokiem. Odetchnęła świeżym powietrzem i zaczęła iść w stronę szkoły. Wydawało jej się, że wszystko jest strasznei radosne, że wszyscy są dziś tak samo szczęśliwi jak ona. I wcale nie wiedziała, dlaczego tak jest.
Nagle zatrzymała się. Nie miała ochoty iść do szkoły i siedzieć tam całe osiem godzin. Pójdę do parku, pomyślała i od razu w głowie utworzył jej się obraz czarnowłosego chłopca, ławki, zielonej trawy. Ale on pewnie i tak jest w szkole, pomyślała.
Jednak nie był.
Na początku w ogóle go nie zauważyła: rozłożył się pod dębem i przymknął powieki, drażnione przez poranne słońce. Uśmiechnęła się szeroko i szybko usiadła obok niego.
- Cześć- powiedziała, a ten otworzył oczy.
- Hej- szepnął, jakby ściągnięty nagle z dalekiej planety. Rozpromienił się. - A ty czemu nie w szkole? Wagary się robi?
Koło nich przebiegła jakaś niska brunetka z czerwoną torbą w dłoni; autobus właśnie odjeżdżał z przystanku, pewnie chciała nim gdzieś dojechać. Może do siostry, albo mamy? A może do przyjaciela? Jak dobrze, że mój park jest tak blisko..., pomyślała.
- Po prostu nie mam ochoty dusić się w jakimkolwiek budynku. Tak pięknie na dworze! Uwielbiam wiosnę...
Oparła się wygodnie o drzewo i podciągnęła do siebie nogi. Bill przyglądał jej się. Wyglądała dzisiaj zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy obserwował ją z oddali.
Uśmiechała się ciągle szeroko, a głowę odwróciła w stronę słońca. Mrużyła radośnie oczy, zachwycona pogodą, światem, życiem. Jasne loki opadały delikatnie na jej karminową sukienkę. Policzki jej się różowiły od delikatnego, wiosennego wiatru, który niósł ze sobą nadzieję. Nadzieję na szczęście.
- Nad rzeką jest teraz jeszcze piękniej... Może poszlibyśmy nad rzekę?- popatrzył na nią pytająco.
- To nie jest zły pomysł- roześmiała się, wstając. Wyciągnęła rękę, chcąc pomóc mu wstać. Chwycił ją niepewnie, jakby bojąc się, że zbyt mocny uścisk może ją zniszczyć, sprawić, że rozsypie się na kawałki.
Szli wolno, przyglądając się ludziom wokół nich. Do rzeki nie było wcale daleko, gdyby się pośpieszyli mogliby tam być w paręnaście minut. Ale oni nie chcieli się śpieszyć, chcieli, żeby wszystko toczyło się tak, jak powinno.
Rzeka rzeczywiście wyglądała cudownie. W wodzie tonęły promienie słońca, nad nią unosiły się ptaki. Wydawało się, że cały świat odbija się w tafli rzeki. Ann patrzyła z zachwytem na to wszystko, ciągle czując koło siebie obecność chłopaka.
Usiedli na brzegu bez słowa. Cisza, która rozciągała się pomiędzy nimi wcale nie była męcząca, jednak chłopak postanowił ją przerwać, chciał dowiedzieć się w końcu czegoś o swojej towarzyszce.
- Opowiedz coś o sobie.
Odwróciła do niego głowę i w zamyśleniu patrzyła w jego czekoladowe tęczówki. Nie wiedziała od czego zacząć, jej życie było przesiąknięte normalnością, nie było o czym opowiadać.
- Mieszkam z mamą, ojciec nie żyje już parę lat, a brat wyjechał do Anglii. Moim głównym zajęciem jest park, w którym obserwuje ludzi, potem często o nich piszę. Uwielbiam to- uśmiechnęła się sama do siebie w zamyśleniu.- To brzmi jak drętwe przedstawienie się w szkole czy coś- parsknęła.
- A mama? Jaka jest?- spytał, rzucając kolejny kamyczek do rzeki. Tafla wody załamała się z cichym pluskiem.
- Mama jest... świetna. Dogaduję się z nią doskonale, jest chyba jedyną osobą, która mnie rozumie, a może raczej próbuje zrozumieć zawsze. Czasami jej to nie wychodzi, ale wiadomo, kiedy ona dorastała były inne czasy. Nie potrafi, np. zrozumieć tego, że w naszej szkole nie ma mundurków, że mogę wyjść do szkoły w porwanych dżinsach i koszulce nie zakrywającej pępka.
- Moja jest... moja jest przede wszystkim młoda, miała siedemnaście lat, kiedy nas urodziła...- zaczął, ale Anne mu przerwała.
- Nas? Masz rodzeństwo?
- Taak, brata bliźniaka. Nieznośnego brata bliźniaka- uśmiechnął się lekko, zauważając, że dziewczyna wpatruje się w niego ze zdziwieniem.
- Chciałabym mieć siostrę bliźniaczkę, miałabym wtedy choć jedną przyjazną duszę w moim wieku- westchnęła i z powrotem odwróciła twarz w stronę rzeki. Słońce tańczyło na jej twarzy, a Bill nie mógł pozbyć się jednej myśli, która ciągle atakowała jego umysł. Ona jest piękna.
- Nie masz przyjaciół?- spytał, ciągle jej się przyglądając. Nie mógł zrozumieć, jak taka otwarta i, na tyle ile ją poznał, wspaniała osoba może narzekać na samotność.
- Nie- odrzekła krótko, chcąc zakończyć ten temat. Nienawidziła o tym mówić, czuła się wtedy 'odmieńcem'. Wszyscy mieli przyjaciół, a ona miała tylko zeszyt i park. Czasami myślała, że to pewnie jej wina, że ona nie nadaje się do życia w społeczeństwie, do nawiązywania bliższych kontaktów z innymi ludźmi.
Bill od razu wiedział, o co chodzi dziewczynie, więc podniósł się z ziemi, wyciągając do niej rękę.
- Chodź.
- Gdzie?- spytała, ale podała mu rękę, a on podciągnął ją do góry.
- Do mnie.


- Zapraszam do mojego królestwa!- powiedział wesoło Bill, otwierając drzwi do swojego domu na oścież. Dziewczyna była zachwycona już samą werandą, obrośniętą kolorowymi kwiatami, których woń można było poczuć już na ulicy.
Kiedy weszli do środka, usłyszała głośną muzykę, płynącą gdzieś z wnętrza domu.
- To pewnie Tom- powiedział Bill, zdejmując adidasy i kopiąc je gdzieś. Anne również zrzuciła z nóg buty, ale ona przesunęła je delikatnie w kąt, sprawdzając jeszcze czy nie zabrudziły liliowej ściany. Spojrzała na chłopaka znacząco, a ten uśmiechnął się lekko, wchodząc dalej.
Weszli po drewnianych schodach na pierwsze piętro, a Bill skierował się w stronę dużych, białych drzwi. Uchylił je delikatnie, a z pokoju buchnął niemiecki hip hop.
- Jestem już, jak coś chcesz, to jesteŚMY w moim pokoju- powiedział czarnowłosy, podkreślając liczbę mnogą. Kiedy już miał z powrotem zamykać drzwi, stanął w nich jego dredowłosy brat bliźniak. Uśmiechnął się szeroko.
- No ładnie, ładnie, to teraz ty, bracie mój, będziesz sobie dziewczyny do domu sprowadzał?- powiedział kątem ust. Ann zaśmiała się, a Bill uderzył go lekko w potylicę. - Tom jestem, miło mi- powiedział, podchodząc do blondynki i podając jej rękę.
- Anne- uścisnęła ją radośnie. - Jesteście pierwszymi bliźniakami, których poznałam. I pewnie ostatnimi, którzy będą się tak różnić.


Ann była zachwycona pokojem Billa. Ściany w kolorze zgniłej zieleni świetnie komponowały się z jasnożółtą narzutą na materac, który zapewne był jego jedynym miejscem spoczynku. W kącie pokoju stała komoda, po której walały się najróżniejsze płyty, może nawet jakaś z kolekcji Toma by się tam znalazła. Było ich mnóstwo.
Ale najbardziej zachwyciło ją wielkie okno, przez które wpadało świeże, wiosenne powietrze. Za nim rozciągał się widok na jakieś łąki i pola, usiane czerwienią i złotem.
- Masz piękny widok z okna- szepnęła zachwycona.
Chłopak znalazł się w jednym momencie przy niej i tak samo jak ona, patrzył w czarujący obraz za oknem. Obraz? Tak, to był obraz, płótno pomalowane magicznymi farbami.
- Wiem, potrafię godzinami siedzieć na parapecie i po prostu patrzeć, patrzeć... To cudowne, że istnieją na ziemi jeszcze takie miejsca, pomimo wszystkich wynalazków nauki, wszystkich tych spalin i tak dalej.
Blondynka odeszła od okna i usiadła na materacu.
- Twój brat to niezły podrywacz, nawet mnie zaczął bajerować- zaśmiała się, przypominając sobie rozmowę z dredziarzem.
- On już taki jest. Ale ja dobrze wiem, że w nim siedzi coś więcej niż chęć poderwania panienki, dużo więcej. Chyba tylko ja to wiem i dlatego tak silna więź nas łączy. Nie wiem, co bym zrobił, gdybym go stracił, albo gdybyśmy się pokłócili tak na dłużej.
- Ja z moim bratem też byłam bardzo blisko, choć nie byliśmy bliźniakami, ale, kiedy wyjechał wszystko się zmieniło. Najpierw dzwonił codziennie, chociaż na parę minut, potem coraz rzadziej i rzadziej. A teraz dzwoni raz na kilka miesięcy, mówi jak mu tam leci, ale bardzo... sztywno. Jak byśmy już nie byli rodziną...- powiedziała ze smutkiem, spuszczając głowę. Bill szybko usiadł koło niej i lekko pogłaskał po ramieniu.
- Ale jesteście rodziną, a rodzina prędzej czy później znowu będzie razem.
Podniosła do góry głowę i spojrzała na niego z wdzięcznością.


Kiedy Anne wracała do domu, słońce już skrywało się za horyzontem. Nie chciała, żeby Bill ją odprowadzał, bo chciała pomyśleć o całym dzisiejszym dniu i o całym swoim życiu. Ten chłopak nie tylko sprawiał, że świat nabierał kolorów, ale nawet problemy, które wcześniej były dla niej oznakowane 'nie do naprawienia' zmieniły etykietkę. Przecież z nim można było zmienić wszystko, wiedziała to na pewno, kiedy patrzyła w jego czekoladowe oczy. Były szczere. I były dobre. A przede wszystkim- były JEGO.

Siedział na starej huśtawce, którą kiedyś zrobił z bratem i kołysał się lekko w takt muzyki w swoim własnym świecie, który otwierał się przed nim otworem w chwilach, kiedy był sam. Wyobrażał sobie, jakby to było, gdyby teraz to Ann siedziała na tej huśtawce, a on bujał ją wysoko, wysoko pod chmury.
I widział, jak jej fioletowa sukienka tańczy z wiatrem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vanilla
Moderator



Dołączył: 28 Lip 2007
Posty: 654
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sweet Home Alabama.

PostWysłany: Sob 20:19, 05 Sty 2008    Temat postu:

z początku czytając miałam wrażenie, że stworzyłaś nam taką Mary Sue w mary sue'owym świecie. wszystko tak idealne, radosne, pocieszne... ale potem zgubiłam gdzieś to wrażenie i utonęłam. idealność całego otoczenia jest irytująca, ale za to jaka słodka. czytając o widoku Billa z okna, aż się uśmiechnęłam.

bo w sumie trudno się nie uśmiechać, gdy tyle radości w około. to, aż odruchowe.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Opowiadania o Wszystkim Strona Główna -> Opowiadania Wieloczęściowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin